„Dzisiaj nagle wymyśliłem Ciebie/Twoje imię zadźwięczało we mnie/Choć tyle innych jest/Znam tylko jego dźwięk…”. A tak sobie pomyślałam, że skoro dzisiaj ma być o mistrzu muzycznego frazowania, to zacznę tym fragmentem. Pierwszym zresztą, jaki usłyszałam kiedykolwiek w wykonaniu Andrzeja Zauchy. Była to wersja duetu z Grzegorzem Markowskim i Miką Urbaniak. Tak to się zaczęło – aż po lekturę książki „Serca bicie”.
C’est la vie.
Pierwsza próba biografii Zauchy to książka „Andrzej Zaucha – krótki szczęśliwy żywot…” Małgorzaty Bogdanowicz. Autorzy „Serca bicie” – Katarzyna Olkowicz i Piotr Baran – również postawili na formę wspomnień, oddając głos znajomym wokalisty; w tym gwiazdom polskiej piosenki, ale nie tylko. Dostajemy portret, który odnaleźć możemy także w wywiadach: nad wszelki wyraz utalentowanego artysty, sportowca, a w dodatku ciepłego i otwartego człowieka. Wszystko co robił, robił doskonale, ale jednocześnie z wielką swobodą. Poza ciekawymi, czasami bardzo prywatnymi wspomnieniami „Serca bicie” dostarcza fanom także wiele zdjęć, pełną dyskografię i listę wykonanych przez Zauchę piosenek. Jest z czego czerpać i dalej szukać. Problem mam trochę z końcowym fragmentem biografii, który opowiada o relacji z Zuzanną Leśniak oraz śmierci obojga artystów. Dzisiaj chyba nie ma sensu dociekać, czy można było jej zapobiec ani przypisywać komukolwiek odpowiedzialności za tragiczny koniec tego związku.
Zaucha współczesny.
Nie sądzę, żeby Zauchę trzeba było komukolwiek przypominać. Ludzie nadal kochają jego wykonania; podobnie jak instynktownie sympatią darzą wszystkich wokalistów obdarzonych tak dużym talentem. Dzisiaj feeling piosenek Zauchy jest na czasie chyba jeszcze bardziej niż trzydzieści lat temu. Przypominać nie trzeba, ale wspomina się albo odkrywa tamtą muzykę naprawdę fantastycznie. Właśnie dlatego polecam nagrania Dżambli, Zauchy i biografię „Serca bicie”.