
Są książki, które nas trochę rozczarowują i te, które mimo obaw, potrafią zaskoczyć. „Kamienny sufit” Anny Król okazał się z wielu powodów tym drugim przypadkiem.

Kamienny i szklany sufit.
Obawiałam się, że książka będzie nudnawa ze względu na zamysł jej formy. Zbiorów krótkich biografii jest na rynku wydawniczym co niemiara, a czytając piątą z rzędu notkę można czuć lekkie znudzenie. No i oczywiście sam tytuł też sprawił, że poruszyłam się niespokojnie wewnątrz mojej bibliotekarskiej powłoki. „Kamienny sufit” wydaje się odniesieniem do tego szklanego. Przykładanie współczesnych kategorii feministycznych do świata sprzed stu lat nigdy nie kończy się dobrze. Tu od razu rozwieję obawy: świat wspinaczki okazuje się tym, w którym osiągnięcia determinowane są siłą pasji, a nie płcią. Oczywiście nie brak było i w tym środowisku równościowych sporów, ale ostatecznie wszystko sprowadza się do wniosku z poprzedniego zdania. Co zatem sprawiło, że „Kamienny sufit” okazał się tak super?

Po pierwsze: Tatry.
Książka poświęcona jest w równym stopniu bohaterkom, co temu jedynemu w swoim rodzaju pasmu gór. Niemal od pierwszego rozdziału czujemy, że dla Król nie jest to chwilowa fascynacja, ale że jest w świat taternictwa naprawdę zanurzona i wiele o nim wie. Dzięki temu mamy szansę nie tylko na poznanie historii taterniczek, ale w ogóle zanurzenie się w świecie z przełomu XIX i XX wieku i zrozumienie fenomenu Zakopanego.

Po drugie: bohaterki.
Kobiety pochodzące z podobnych środowisk, a jednocześnie całkowicie różne. Z podobnych środowisk, bo najczęściej z ziemiańskich czy inteligenckich rodzin. Odebrały dobre wychowanie i wykształcenie, ale to pasja wspinania często ostatecznie pokierowała ich życiem. Helena Dłuska, Wanda Herse czy siostry Skotnicówny to nazwiska, które powinny mówić same za siebie. Osobowości taterniczek sprawiają moim zdaniem, że książka „Kamienny sufit” spodoba się nie tylko starszym czytelnikom, ale świetna będzie także dla nastolatek. Nieważne, czy też chciałyby się wspinać, czy swojej drogi szukają na nizinach.?

Po trzecie osobisty charakter książki.
Annie Król udało się zaczarować temat, który potencjalnie mógł się okazać dość szkolny i nudnawy. Wcześniej przeczytałam „Rzeczy”, czyli biografię Iwaszkiewicza jej autorstwa. Książka okazała się intymna, ciepła i zupełnie niebanalna. O dziwo, stało się to dzięki subiektywizmowi i zaangażowaniu Anny Król w opowiadaną historię. To cecha biografii, która zwykle mi przeszkadza, ale i w przypadku „Kamiennego sufitu” zadecydowała o wyjątkowości tej książki. Może dlatego, że kiedy w życiorysach taterniczek słyszymy głos opowiadającej, to nie jest to nachalne, oceniające mądrzenie się. No i jeszcze jedno: Król sama się wspina i pisząc o swoich bohaterkach, zdecydowała się na przejście tych samych tatrzańskich dróg. Czasami podejść, podczas których wspinające się zginęły.
Sądziłam, że się w tych zapiskach zgubię. Przeciwnie jednak – pozwoliły one raczej na zrozumienie trudności, z jakimi musiały zmagać się kobiety w górach sto lat temu i docenić ich osiągnięcia.

Po czwarte: sposób wydania.
“Kamienny sufit” ma format standardowy dla większości wydań, ale jest naprawdę wygrubaszona pod względem rycin i zdjęć. Wnętrze okładki i skrzydełek z panoramą Tatr czy fotografie bohaterek, jak i samej Anny Król dają jasno do zrozumienia, że “Kamienny sufit” to osobista i dopieszczona pod każdym względem perełka. Na końcu książki znajdziecie także bogatą bibliografię dotyczącą górskiej i wspinaczej tematyki, więc naprawdę warto.
Polecam na koniec lata i początek jesieni. Zresztą, na każdą porę roku, w której chcecie sięgnąć po niebanalne i inspirujące do ciekawszego życia biografie.
Inne biografie alpinistek:
“Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci. Historia Wandy Rutkiewicz” Anna Kamińska