“Ma świetny styl. Powinna pisać profesjonalnie.” – zauważył ktoś spostrzegawczy na Facebooku. “Robi to zawodowo od pięćdziesięciu lat” – kto inny odpisał usłużnie. W ten oto sposób zostały podsumowane felietony Fran Lebowitz. Ich zbiór możemy od tygodnia znaleźć na półkach polskich księgarni pod wiele mówiącym tytułem “Nie w humorze”.

Studio 54 i Netflix.
No właśnie, jak to jest z tą naszą Fran? Jak z jej pisarstwem? O Fran Lebowitz większość z nas dowiedziała się w tym roku dzięki netfliksowemu dokumentowi Martina Scorsese “Udawaj, że to miasto”. Jeśli wiedzieliście wcześniej, to znaczy, że jesteście bardzo mądrzy albo Wasza młodość upłynęła w czasach Studia 54. Jeśli łączycie w sobie te dwie wypadkowe, to witamy na pokładzie, gratulując jednocześnie i wiedzy, i zaskakująco dobrego zdrowia. Skrzydełka “Nie w humorze” obiecują nam spotkanie z “pisarką, flanerką” i “felietonami, które stworzyły Amerykę, jaką znamy”. Z częścią się zgadzam, a z częścią nie i wśród ogólnego zachwytu i wyprzedanych egzemplarzy warto o tej książce trochę więcej pogadać.
Franaholicy nie w humorze – łączcie się!
Trudno nie zostać franaholikiem w świecie pełnym klonów Kim Kardashian. XXI wiek należy do osobowości zatrważająco podobnych, politycznie poprawnych i ludzi, którzy są w stanie milczeć w każdej sprawie, byle tylko nie obcięto im zasięgów. Aż tu nagle Fran: absolutnie niezoperowana, zrzędliwa i uwielbiająca rozmawiać – nawet na najbardziej niewygodne tematy. W świecie charakterologicznych wydmuszek i wtórnego analfabetyzmu ktoś taki jak Fran jest na wagę złota. Stąd, między innymi, szał na “Udawaj, że to miasto”.
Nie w humorze, ale na czasie.
Kim tak naprawdę jest Franciszka? Flanerką – niewątpliwie. Przedstawicielką ginącego gatunku, który żyje, kontemplując miasto i w nie wrastając. Tak się składa, że mówimy o najbardziej miejskim ośrodku na tej planecie. Pisarką? Hmm…Niewątpliwie od pisarstwa Lebowitz zaczęła i była objawieniem lat 70. “W 1978 opublikowała pierwszy zbiór esejów Metropolitan Life (Życie w metropolii), w 1981(…) opublikowała drugi zbiór esejów Social Studies (Nauka o społeczeństwie). I… to by było na tyle. Jednocześnie Lebowitz pisała felietony do “Interview” i “Mademoiselle”, ale nie wydała żadnej dłuższej formy z powodu blokady pisarskiej. Blokady, która przez pierwsze dwa lata była świetnym tematem do ironicznych żarcików o rozleniwieniu, a z biegiem czasu stała się coraz bardziej bolesną kwestią. Stąd pewnie zaangażowanie Fran w publiczne odczyty.
„Zjednoczony łopot flag”.
Z tej zbitki faktów wynika też moja wątpliwość, czy to faktycznie “felietony, które stworzyły Amerykę, jaką znamy”. Z kilku powodów pozwolę sobie się nie zgodzić. Mam Internet – i choć piszę to słowo nadal dużą literą, to właśnie z niego wiem, że Stany to dosyć duży i dość dynamicznie zmieniający się kraj. Wiele potrafi się zmienić w ciągu dekady, a równie dużo w ciągu miesiąca czy jednego dnia. Szczególnie, jeśli są to 11.09. 2001 albo marzec 2020. Może dlatego, choć kocham szczerze Fran, to jej felietony trącą myszką. Bo z pewnością nie odnoszą się do współczesnej Ameryki, a najszybciej do świata sprzed 2001 roku. Kiedy największym problemem było to, do jakiej nowej knajpy pójść w piątek, skąd wziąć hajs na Cosmopolitany i kto będzie najnowszym gościem u Lettermana.
Udawaj, że to aktualny felieton.
Było, ale się skończyło. Teksty do “Nie w humorze” oczywiście są mistrzowsko przewrotne i zabawne, ale czytać je można chyba już tylko dla podziwiania stylu czy z sentymentu. Zbiór ten, to utworzony na fali popularności “Udawaj, że to miasto” produkt, który jest składanką dawnych tekstów z “Interview” i “Mademoiselle”. To trochę męczy, bo część czaru i mocy felietonu zawiera się przecież na komentowaniu wydarzeń niemal równolegle z nimi. Może więc zamiast “Nie w humorze” warto dodać podtytuł “Udawaj, że to aktualny felieton”?