Właśnie wróciłam z wakacji, a wakacje to jest takie miejsce w czasie i przestrzeni, gdzie zawsze jest cudownie. Nieważne, kiedy i gdzie. Wyjątkiem jest ten moment, gdy wysiada się z busika w Kazimierzu Dolnym. Jest wyjątkiem, bo wtedy już nie trzeba się szczególnie wczuwać w atmosferę urlopu i jej sobie organizować. Jest wszędzie i otula Cię perspektywą braku jakichkolwiek zobowiązań przez najbliższe trzy dni. Właśnie to przydarzyło się mnie. Ni mom słów, które mogłyby opisać, jak urocza jest ta miejscowość. Trochę nie potrafię krótko, bo nie jestem Wisławą Szymborską, a trochę, boję się, że jak będę pisać za długo, to już na pewno nikt tego nie przeczyta, a po drodze i tak cały przekaz zacznie się rozmywać.
W każdym razie, wysiedliśmy z busika i od razu wypełniliśmy kilka zobowiązań przykładnego wczasowicza. Kupiliśmy sto krzyżówek w jendym zeszyciku (z których rozwiązaliśmy na spółkę cztery), Sudoku (wróciło do Warszawy w nienaruszonym stanie) i zalosowaliśmy gniotka z automatu. I to ja rozumiem, bo za całość zapłaciliśmy poniżej dziesięciu złotych – za wszystko inne kartą. Dalej było już tylko lepiej, a to za sprawą tego, że wjechały lody świderki, szejki, posypki, mieszane smaki i czego tylko dusza zapragnie. Kiedy krew zaczęła niebezpiecznie zamieniać się nam w bitą śmietanę, szczęśliwie przyszedł czas na powrót.
Ale czego to ja się tam naoglądałam. Ku mojemu zaskoczeniu, mogę po tych kilku dniach powiedzieć, że lubię nawet tych naszych Rodaków, serio. Widziałam dużo małych dzieci i rodzinki. I starszą panią w restauracji, która jadła obiad w kapeluszu, a na tym kapeluszu miała całą wiosnę ze sztucznych kwiatów. I drewniany sufit synagogi, co ma prawie trzysta lat. I poznałam legendę o Esterce oraz jej romansie z królem Kazimierzem Wielkim, w którą to opowieść od razu całym sercem uwierzyłam. I dwie babciusie, które zamawiały gofra na pół. Nie wiem dlaczego – może dlatego, że jestem spożywczym potworem – ale jak ktoś zamawia gofra na spółkę, to mnie to zupełnie rozczula. A to jedynie część kazimierskich cudowności. Wszystkie te atrakcje spowodowały, że niestety nie czytałam prawie niczego poza menu kolejnych cukierni. Ale nadrabiam i wygląda na to, że jeszcze tu wrócę.