Ostatnio jakoś trudniej pisało mi się tutaj o książkach, dlatego postanowiłam zacząć od takiej, która mnie zachwyciła. To powinno ułatwić sprawę. “Małe Licho ” Marty Kisiel otwiera stawkę. ?
Znajomy, ale nieco wysłużony kocyk.
Literatura dziecięca to przepastny worek z motywami. Niby mamy wiele możliwości, ale tuż za rogiem czai się zagrożenie tego, że wszystko już było. Macochy i stłamszone pasierbice? Rodzeństwo wspólnie rządzące w królestwie? Magiczne: lampa, dywan, gałka od łóżka, koralik, drzewo….? Mały czarodziej z blizną na czole? ?Voilà – oto i oni. Chociaż większość książek dla dzieci przypomina patchwork zrobiony z wysłużonego już materiału, to “Małe Licho” jest wspaniałym dowodem na to, że wciąż mogą powstawać niepowtarzalne powieści dla najmłodszych.
„Małe Licho”, Goethe, Mickiewicz i inni.
Marta Kisiel nie boi się łączyć ze sobą wieku odległych odniesień i konwencji. I słusznie, bo robi to bardzo sprawnie. Mamy w “Małym Lichu” i mitologię, i zbiór chrześcijańskich wyobrażeń, i spory kawałek kultury romantyzmu. “W książce wykorzystano następujące utwory lub ich fragmenty: “Król elfów” Johanna Wolfganga Goethego(…). “Bracia Lwie Serce” Astrid Lindgren(…). “Dobranoc”, “Niepewność” i “Romantyczność” Adama Mickiewicza.” Bez obaw – “Małe Licho” to powieść przygodowa i fantasy, a nie nudny wykład z epoki w wersji dla najmłodszych. To byłaby dosyć upiorna wizja, bo chyba wszyscy mamy dosyć wykładów, aż na pewno tych “z epoki”.?
A skoro pojawia się romantyzm, to musi wybrzmieć też pochwała indywidualizmu. Myślę, że to jest jedna z najważniejszych rzeczy, jakie powinien usłyszeć sześcio- czy siedmiolatek. Każdy z nas, przychodząc na świat, jest trochę takim muchomorkiem dziwolążkiem. Czasami z tego rezygnujemy, bo wtedy żyje nam się lepiej czy spokojniej. Czasami jest to w porządku, a czasami możemy tego trochę żałować.
– To trochę tak jak ja, wiesz? No bo… bo…bo dzieci ze szkoły uważają, że jestem dziwny!
– Bo jesteś.
– Wcale że nie!!!
– Jesteś, Bożku, jesteś – odparł wujek Konrad ze stoickim spokojem, odchylając głowę, żeby spojrzeć w chabrowe oczy chłopca. – No i co się tak złościsz? Przecież w tym nie ma nic złego. Ani nic dobrego. Po prostu tak jest. I już. Świat byłby niepełny, gdyby żyli na nim sami zwyczajni ludzie. Zwyczajni ludzie robią mnóstwo zwyczajnych rzeczy, bez których nie umielibyśmy żyć. Ale to dziwni wspinają się na najwyższe szczyty gór, latają w kosmos, patrzą godzinami w gwiazdy. Przekraczają granice światów…albo zdrowego rozsądku. Albo piszą książki.
Kakao i puszyste ręczniki.
Wzruszające sceny przeplatają się w powieści „Małe Licho” zawsze z ciepłym, rozbrajającym poczuciem humoru. To mieszanka, której nie jest w stanie się oprzeć nawet najbardziej zatwardziałe czytelnicze serce. Trudno nie dać uwieść się tak niewymuszonej i oryginalnej historii. Tym bardziej, że uczy ona mądrej – bo pełnej cierpliwej uwagi i zrozumienia – rodzicielskiej miłości.
Stary dom czekał na ich powrót. Może i był inny niż wszystkie domy, trochę dziwaczny, bardzo zagracony i strasznie skomplikowany wewnętrznie, lecz za to ciepły i przytulny. Bezpieczny. A do tego zawsze pachniało w nim miłością i świeżym ciastem. (I trochę pierzem, zwłaszcza po wieczornej kąpieli). Dlatego też, mimo późnej pory, od progu powitały ich radosne okrzyki i woń słodkości, i puszyste, suche ręczniki, i kończyny wszelkich rodzajów, gotowe nieść pomoc, gorące kakao oraz uścisk. Bo właśnie to – pomyślał Bożek, gdy znów było mu ciepło na ciele i duszy, a powieki stały się takie ciężkie, że już nie umiał ich udźwignąć – to jest naprawdę ważne.
Nie ma to jak „Małe Licho”.
Historia Niebożątka opowiedziana została kwiecistym, obrazowym językiem, a w świecie Aniołów Stróżów czy Lich jest przyjemnie i odrobinę staroświecko. Jako przedstawicielka Polskiego Związku Bibliotekar właściwie nie mam wyboru: muszę być zachwycona tą książką. Zamierzam sięgnąć po kolejne tomy, a Wam polecam “Małe Licho i tajemnicę Niebożątka”, pod którym to poleceniem mogę podpisać się obiema mackami.