Czasami mamy ochotę na jednego kasztanka. Albo najlepiej pięć. Kiedy mam ochotę na całą paczkę, to sięgam po kolejną książkę Marty Kisiel – tym razem był to „Dywan z wkładką”, czyli kryminał na wesoło.
Dywan z wkładką z crime comedy.
Musicie przyznać, że jeżeli książka potrafi ukoić równie skutecznie co paczka czekoladowych cukierków, to jest to wymiana korzystna dla wszystkich. Skąd w powieści Marty Kisiel aż taka siła rażenia? „Dywan z wkładką” to literatura gatunkowa – crime comedy – i całe szczęście, czysto rozrywkowa. Ma w sobie najlepsze elementy pisarstwa Kisiel: luz i wyrazistych bohaterów. Tym razem spotykamy temperamentną Teresę i w niczym nieustępującą jej rodzinę; z teściową włącznie. I tak się jakoś dziwnie składa, że podobnie jak Eleonorę i Dżusi z „Toni” wszystkich bohaterów zapamiętujemy odrazu i z większością się zaprzyjaźniamy. Są tak charakterystyczni, że można by pomyśleć, że wzorowani są na istniejących ludziach…?
Suchary, sucharki.
Czasami humor tej powieści jest aż zbyt „serowaty” i suchar goni suchar. Jak choćby w tym fragmencie: „Chwilę potrwało, zanim Andrzej z Tereską wyjaśnili jedno przez drugie, że nie żona pinda, tylko pies. Znaczy, pies też nie pinda, skądże znowu, oni by nigdy tak psa nie zelżyli. Pindzia od Pina Colada, zdrobniale, acz fakt, nie do końca fortunnie.” Także tak…
Kryminał uzależniający niczym kasztanki.
Myślę jednak, że niezależnie od rodzaju poczucia humoru, będziecie się przy czytaniu „Dywanu z wkładką” dobrze bawić. Kiedy łapczywie będziecie sięgać po kolejną paczkę kasztanków, przekierujcie dłoń na okładkę powieści gatunkowej. Zrobi Wam to wieczór, tydzień a może i miesiąc. Po czytaniu oczywiście możecie i tak zjeść cukierki.?