Dzisiaj będzie o książce, która złamała mi serce. Czytałam ją chyba trzy miesiące i drugie tyle zbierałam się, żeby o niej napisać. A wszystko przez to, że niecierpliwie przekartkowałam do ostatnich rozdziałów i widziałam już, że rzecz kończy się smutno. Dzisiaj będzie o „Tam, gdzie rośnie czerwona paproć” Rawlsa Wilsona, czyli o miłości między psem i człowiekiem. Zapnijcie pasy.
Mam Ojca. Ojciec ma Siostrę, a ona ma Męża. To chyba najwięksi psiarze i zwierzoluby w moim otoczeniu. Psy były wokół nich zawsze, a tym samym i od zawsze w moim dzieciństwie. Jeździli z nimi nad jeziora, do lasu, na wieś i do sklepu. Obchodzili razem święta i gromadzili ich zdjęcia. Tak jak to mamy w zwyczaju obchodzić się z naszymi najbliższymi. Gdyby nie oni pewnie nie wiedziałabym, co znaczy być „chorym na psa”, czyli całym sobą pragnąc więzi z oddanym przyjacielem. Właśnie takie uczucie zrodziło się w Billym Colemanie ze “Smoky Mountains w Tennessee, z doliny Red River w Teksasie, z mokradeł Luizjany i skalistych wzgórz Ozark.”
“Tam, gdzie rośnie czerwona paproć” to opowieść o miłości do zwierząt i natury, ale poprowadzona z uszanowaniem drobnych różnic gatunkowych między ludźmi a psami. 😉

Billy Coleman w starciu z ekologami.
Część współczesnych sympatyków ekologii może być oburzona tym, jak Billy Coleman traktuje żywe istoty w swoim otoczeniu. Chłopiec – podobnie jak większość myśliwych w jego miejscowości – poluje na szopy czy oposy. Jego rodzina utrzymuje się między innymi ze sprzedaży ich skór, a sam Billy dzięki temu i zbieraniu owoców w końcu kupuje wymarzone psy. Uzbieranie zawrotnej kwoty dwudziestu pięciu dolarów zajmuje mu ponad dwa lata, podczas których często nie dosypia, rani się o ostre zarośla i rezygnuje z wszelkich przysługujących dzieciom przyjemności.
Wśród skalistych wzgórz Ozark.
Koegzystencja ludzi i natury w “Tam, gdzie rośnie czerwona paproć” jest pewnie trudna do zaakceptowania dla współczesnego odbiorcy. Ale w swojej surowości ma bardzo szlachetny charakter. Powieść przedstawia silny rodzaj więzi z przyrodą, jaki mieli jeszcze tak niedawno nasi dziadkowie i pradziadkowie. Podobną więź odczuwa także rodzina Billy’ego. Żyjąc w niedostatku, którego określić nie można inaczej jak “bidą”, doceniali to, co natura im ofiarowała. Byli wdzięczni choćby za to, co udawało im się znaleźć w lesie i nie szło to w parze z chęcią wycięcia tego lasu do gołej ziemi dla własnego zysku. Chłopiec pisał o swoim rodzinnym domu bez niepotrzebnej egzaltacji, ale z zachwytem:
“Nasz dom stał w pięknej dolinie, daleko w surowych Górach Ozark. Tereny były słabo zamieszkałe. To była ziemia Czirokezów, przydzielono ją mojej matce ze względu na krew Czirokezów płynącą w jej żyłach. Działka ciągnęła się pasem od podnóża gór do brzegów rzeki Illinois w północno-wschodniej Oklahomie. Ziemia była bogata, czarna i żyzna. Tata mówił, że można tu piłę zasadzić, a wyrosną na niej włosy. Był pierwszym człowiekiem, który wbił zimny, stalowy pług w tę dziewiczą glebę.Mama wybrała miejsce na naszą chatę z bali. Dom wtulał się w podnóże góry przy ujściu małego kanionu, a otaczała go kępa olbrzymich czerwonych dębów. Za naszym domem kilometrami ciągnęły się potężne Góry Ozark. Wiosną aromatyczną woń dzikich kwiatów, judaszowców, asymini i dereni wiatr roznosił nad doliną i po naszym domu. Poniżej naszych pól wiła się jasnoniebieska, krystaliczna wstęga rzeki Illinois. Brzegi były chłodne i zacienione. Żyzne tereny zalewowe znaczyły wysokie jawory, brzozy i klony jesionolistne.”
„Tam, gdzie rośnie czerwona paproć” i umie się kochać.
Bohaterowie darzą zwierzęta i naturę mądrą miłością, a postawa pewnej surowości i rezerwy przenosi się na wszystkie sfery ich życia. W świecie małego Billy’ego Colemana wszystko co cenne okupione jest wytrwałą pracą. Zdolność realizacji wyznaczonych celów jest z kolei źródłem poczucia godności i własnej wartości, które trudno jest zachwiać.
Są też i one – dwa śliczne ogary polskie: Stary Dan i Mała Ann. Trochę wsiowo to brzmi? 😉 Może i tak, ale powiem Wam, że to właśnie te dwa psiaki sprawiły, że chyba pierwszy raz w życiu tak upłakałam się nad książką. No dobra, płakałam jeszcze bardzo mocno, jak Nemeczek umierał, ale i tak twierdził, że czuje się dobrze, bo był równie dzielny co mały. Uh, uh…na samo wspomnienie zaczyna mi się trząść broda. Dan i Ann są wspaniałą ilustracją tego, dlaczego niektórzy ludzie “chorują na psa”. Pragną pewnie wzięzi z kimś szczerym, oddanym i bezinteresownym, a o to bardzo trudno pośród przedstawicieli naszego gatunku. Tymczasem pieseł potrafi sprawić, że może Wam serce napęcznieć od miłości. Może to właśnie psy powinny mieć Urzędy Stanu Cywilnego, bo im jakoś dużo łatwiej idzie wypełnianie przysiąg.
Klasyk dla współczesnych.
“Tam, gdzie rośnie czerwona paproć” to kolejny tytuł, który trafia na moją prywatną listę dziecięcych klasyków. Trochę szkoda, że zarówno książka jak i film z 1973 roku są chyba nadal mało znane w Polsce. Mam nadzieję, że się to zmieni. To powieść, której współczesne – i często bardzo wrażliwe dzieciaki – potrzebują i którą mogą świetnie przyjąć i głęboko przeżyć.