
Matrioszka, lusterko z syreną i stara torba działająca jak świstoklik. Czynią niewidzialnym, przenoszą w czasie i przestrzeni. Pozwalają skontaktować się z kimś, kogo potrzebujemy w dowolnie wybranym momencie. I nie, nie chcę Wam tego wszystkiego sprzedać. Nie jest to też nowa oferta Telezakupów.

To trzy magiczne przedmioty, w które wyposażone są bohaterki “Szczypty magii”. Książki równie pięknie wydanej, co wciągającej. Opowieść o trzech niesfornych siostrach-wiedźmach skierowana jest raczej do odbiorców próbujących swoich sił w byciu nastolatkiem. Jeśli sięgnie po nią starszy czytelnik, to też będzie się dobrze bawił i nie sądzę, żeby dopadł go w swoje łapska Wydział do Spraw Literatury. Chociaż….na pewno istnieje taka tajna jednostka i działa w porozumieniu z UFO, żeby przejąć kontrolę nad światem. Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać. Ale sami wiecie – co wspanialszego w czasie pandemii niż snucie teorii spiskowych? Nic – no nic! Nawet kompulsywne jedzenie przy tym blednie.
“Szczypta magii” poza wspaniałą okładką zachwyca też wartką akcją i klimatem magicznego świata. Działo się tyle, że znów poczułam się jak mała uszata i piegowata Bibliotekara, która nie może oderwać się od wypożyczonej książki. Nie mogłam przestać czytać i podejrzewam, że Wasze nastolatki też łatwo przepadną. W końcu, kto nie lubi pościgów, porwań i nagłych zwrotów akcji? Ja przepadam – szczególnie za tymi na papierze, bo w życiu to stresuje mnie pójście na pocztę, a do survivalu raczej nie można tego zaliczyć.

Mowa była jeszcze o pełnym magii klimacie. Dawno tak mnie nie zaczarował i nie wciągnął wykreowany świat. Wronoskał, Mgliste Mokradła czy Kieszeń Kłusownika to tylko niektóre z magicznych miejsc stworzonych przez Michelle Harrison. Nie wiem, czy porównanie czyjejś prozy do opowieści o Harrym Potterze kiedykolwiek było udanym zabiegiem. Tym bardziej, że chwyt ten został zastosowany przez recenzentów jakieś zylion razy. “Szczypta magii” nie została pomyślana z równym rozmachem, ale zaryzykuję stwierdzeniem, że angażuje czytelnika w równym stopniu. I uwaga – są to raczej mocno dziewczyńskie klimaty, ale jeśli spodobają się szerszemu gronu, to wcale się nie zdziwię. Michelle Harrison napisała także kontynuację przygód Cherlie, Betty i Fliss. Nosi ona tytuł “A sprinkle of sorcery”, a ja już teraz wpisuję się na listę przyszłych czytelników.