Rzeczy, których nie wyrzuciłem. Marcin Wicha.

 

Dają Paszporty „Polityki” za nic, mówili. Niezasłużenie dają, napominali. Nie mieli racji – przynajmniej w tym roku.

Ostatnia książka Marcina Wichy „Jak przestałem kochać design” niestety nie sprawiła, że zaczęłam kochać jego pisrastwo. Aż do teraz.

W „Rzeczach, których nie wyrzuciłem” napisał:

 

Miała wiele wad, ta moja matka. Była tak zwaną „trudną osobą”. Jak dodatkowe zadanie na szóstkę. Jak jolka w sobotniej gazecie. Przyjaciele twierdzą, że mówiła prawdę w oczy. Czasem mówiła, czasem nie. Ale jedno jest pewne: kiedy już chciała coś powiedzieć, nikt nie potrafił jej uciszyć.

 

Sposób, w jaki Wicha opowiada o swojej mace sprawia, że chcielibyśmy ją poznać. Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak w historii o jej życiu i odchodzeniu udało mu się uniknąć taniego sentymentalizmu. Ani jeden fragment nie trąci łatwym, pluszowym sentymentalizmem. Czułości zawsze towarzyszy inteligentna ironia. Nie ma w książce Wichy miękkiej, bezosobowej mamusi, która jest synonimem obiadu i zacerowanych skarpet. Widzimy kobietę obdarzoną charakterem i silną osobowością. Prawdopodobnie wszystkie matki są bardziej charakterne niż pluszowe. W końcu skądś muszą brać siłę do organizowania mikrokosmosów swoich rodzin. Tylko nikt do tej pory nie umiał i nie odwaźył się napisać o nich tak, jak Wicha o swojej.

Książka jest o „rzeczach”, które zostały po jej śmierci. Ale także o czasach, w których żyła. W końcu, dla niektórych taki marzec ‘68 to coś więcej niż cieniutki akapit w podręczniku do historii najnowszej.

Równie odważnie pisze Wicha o procesie umierania. Nie odziera matki z prywatności, ale jasno daje czytelnikowi do zrozumienia, że chorująca kobieta nie odchodzi w bujanym fotelu z robótką w dłoniach.

Bo tak nie wygląda życie. A Wicha przedstawia ludzi dokładnie takimi, jakimi są. Nie pastwi się nad nimi przesadnie, ale nie ma też w jego spojrzeniu nic z pochlebstwa. Pan cieć jest tutaj złośliwy, urzędniczka powolna, a jedna z ciotek, choć zupełnie nieszkodliwa, całe życie opowiada jedną i tę samą anegdotę. Dzięki temu ironicznemu, pozbawionemu czułostkowości spojrzeniu na świat, powstała książka równie doskonale napisana, co osobista i wiarygodna. 

Serdecznie polecam, Bibliotekara.

 

Bibliotekara

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.