Pani Einstein. Marie Benedict.

 

tłumaczenie: Natalia Mętrak-Ruda

 

Czytam „Panią Einstein” Marie Benedict. Okazuje się, że powieść jest gniotem stworzonym przez egzaltowaną, zakochaną w swojej bohaterce pisarkę. Taką, co to pisze tak długo i zapamiętale, że kiedy zamyka oczy wydaje jej się, że jest Panią Einstein – Milevą Marić. Dlatego opowiadam o tym w poście i sumiennie wyśmiewam.

  Tak miało właśnie być – pięknie i złośliwie. Ale niestety Marie Benedict pokrzyżowała moje plany.

 

 

Spisała historię Milevy, ale udało jej się przy tym nie zrobić ze swojej bohaterki uciemiężonej ofiary. Co jest sporą odmianą w porównaniu z innymi powieściami biograficznymi i artykułami w prasie kobiecej.  Zdarza się, że biedny czytelnik zostaje poczęstowany papką, której głównym przesłaniem jest: x była taką biedną i smutną kobietą, ale to wszystko wina czasów i szowinistycznego otoczenia. I – żeby była pełna jasność – zgadzam się z tym. Ale biografie kobiet podane w ten sposób, brzmią jak lament świętokrzyski i nikogo nie interesują. No może poza studentkami polonistyki i bibliotekarami.

Z „Zakochanego Einsteina” również możemy dowiedzieć się sporo o relacji łączącej dwoje uczonych. Overbye analizuje wkład Malić w artykuły wydane pod nazwiskiem Einsteina. Przytacza także fragmenty ich korespondencji. Tłumaczenie: Julita Mastelarz.

Marie Benedict uniknęła tego rodzaju pułapki. A choć Mileva nie miała najłatwiejszego życia, lektura „Pani Einstein” sprawia, że zapamiętujemy głównie jej talent. To jaką była wspaniałą matematyczką i jak bardzo kochała naukę. Ponieważ brzmi to jak mowa pogrzebowa, zmieniamy ton.

Marić sportretowana przez Benedict zdecydowanie da się lubić. Była geniuszem, ale też równą i odważną dziewczyną z dużym poczuciem humoru. Bibliotekara oczywiście najbardziej utożsamiała się z opisami studenckiego życia, rodem z „Ani na Uniwersytecie”. Poza tym, mnóstwo było w Milevie uporu i ambicji, a w dodatku staroświeckiej zasadniczości. Ale Benedict serwuje nam to połączenie cech na tle sprawnie, że już po kilku stronach kolegujemy się z jej bohaterką w najlepsze.

Na początku jest słodko, młodzieńczo i zabawnie. Ale przychodzi moment przeobrażenia Milevy Marić w panią Einstein. I tu kilka słów o wybitnym małżonku. Na szczęście, w powieści nie jest potworem, który tylko czyha na niezależność swojej ukochanej. Jest jeszcze gorzej, a właściwie smutniej. Narzeczony okazuje się po prostu nieco tchórzliwym, a przede wszystkim egoistycznym człowiekiem. Znajduje kogoś, kto wykonuje skomplikowane, matematyczne obliczenia, a jednocześnie zapewnia mu wygodne życie. A ilekroć ich prace odnoszą sukces, nazwisko żony magicznie znika z listy autorów. Dotyczy to także opublikowanego w 1905 roku, najsłynniejszego artykułu o teorii względności.

Historia opisana w „Pani Einstein” nie jest wytworem chorej wyobraźni pisarki. Benedict oparła swoją powieść, między innymi, na korespondencji państwa Einstein, która mówi sama za siebie. Fizyk pisał w listach do żony o „ich badaniach”. Autorka podkreśla, że celem powieści nie jest umniejszanie zasług i osiągnięć Alberta Einsteina, ale upamiętnienie historii Milevy Marić.

„Pani Einstein” doskonale wpisuje się – w modny teraz i potrzebny – proces spisywania biografii kobiet. W dodatku w przystępnym, dobrym stylu. Benedict udało się prawdopodobnie zrobić dla upowszechnienia historii Marić więcej niż niejednej encyklopedii czy instytutowi.

 

Spragnieni wiedzy mogą sięgnąć także po książkę Waltera Isaacsona „Einstein. Jego życie, jego wszechświat” z naprawdę fajnej i znanej serii Fortuna i Fatum. Tłumaczenie: Jarosław Skowroński. Albo też poszperać w archiwum Einsteina. O, tutaj: http://www.albert-einstein.org/ .

Bibliotekara

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.