„Takie to i ja mógłbym napisać. Takie, to ja w gimnazjum pisałem.” – powiedział mój chłopak, kiedy pierwszy raz usłyszał wiersze Zuzanny Ginczanki. I chociaż na efekty jego twórczości czekam ze zniecierpliwieniem , to jak dotąd na darmo.
Faktycznie, juwenilia Ginczanki nie powalają. Czasami brakuje im oryginalnego ujęcia, czasami za dużo w nich chaosu. Co innego jej pierwszy – i jedyny wydany – tom „O centaurach”. Tu już chłopak Bibliotekary musiał przyznać: „No ok. To już jest lepsze”. Ginczance z powodu tego niewątpliwego zaszczytu na pewno musiało zrobić się miło w zaświatach.
Tym bardziej, że poetka międzywojnia jest nadal mało znana. W szkole Tetmajera czy innego Przerwę będziecie musieli zmęczyć – „Lubię, kiedy kobieta zwisa w przegięciu, objęciu”. Czy jakoś tak. Ale o Ginczance raczej nie usłyszycie. Jednak od trzech, pięciu lat można obserwować wzmożoną „modę na Ginczankę”. Ginczankowy tomik, ginczankowe listy czy notes. Możecie przez cały rok prowadzić wesołe zapiski i jednocześnie wspominać zabitą przez nazistów żydowską poetkę. Nie martwcie się, i tak będę Was akceptować jak swoich, bo rzecz jest naprawdę ładnie wydana.
I tutaj płynnie i niepostrzeżenie przejdźmy do szaty graficznej „Musisz tam wrócić”. Zaczynamy od tego, co dla wszystkich najważniejsze w życiu i w literaturze, czyli od wyglądu okładki. Jeśli ktoś deklaruje inną hierarchię wartości, to kłamie. A okładka jest w przypadku „Musisz tam wrócić” oryginalna. Wpisuje się przy tym w serię biografii kobiecych wydawanych przez Marginesy(u dołu strony). Dotąd ukazały się także: biografia Kazimiery Iłłakowiczówny, którą serdecznie polecam oraz biografia Ireny Sendlerowej. I tutaj już równie serdecznie polecać nie mogę, bo jeszcze nie czytałam. Projekt okładki „Musisz tam wrócić” wykonała Anna Pol, która jest pomysłodawczynią koncepcji graficznej tego wydawnictwa. A jeśli lubicie na przykład Serię Eko, to wiecie, że ich książki są wydawane nowocześnie, a przy tym cieszą oko.
Książka jest czasami niezwykle osobistymi, beletryzowanymi wspomnieniami o życiu Zuzanny Ginczanki i jej przyjaźni z Lusią Stauber. Rzecz została spisana przez Marię Stauber, jej córkę.
I choć losy obu bohaterek uwodzą czytelnika wdziękiem przedwojennego świata, a później wstrząsają czasem wojny, to forma „Musisz tam wrócić” jest dość nieudanym eksperymentem.
Z jednej strony mamy do czynienia z powieścią i zbeletryzowanymi losami Ginczanki. Nie możemy jednak – jak na dobrą prozę przystało – przywiązać się do naszych bohaterów ani poddać akcji, bo z drugiej strony funduje się nam papierowy, nieudany wykład z międzywojennej literatury. W założeniu pełno tutaj ma być smaczków, ale czasami są to ciekawostki zbyt powszechnie znane a prawie zawsze źle podane. W trakcie lektury przestałam się dziwić, że ludzie z krwi i kości zamiast prowadzić swobodne, codzienne rozmowy przy każdej okazji wygłaszają mini odczyty. Parafrazuję: „Tuwim został w domu. Źle się jakoś dziś czuje. Nie pojawia się ostatnio często na mieście. Boi się otwartych przestrzeni. Ma agorafobię.” Może to i ciekawostka, ale jej sens zdążyłam już przyswoić jakieś dwa zdania temu. Oporni wiele mogą dowiedzieć się: o Gombrowiczu, Skamandrytach, Ziemiańskiej….Te fragmenty w najlepszym wypadku można złożyć w niezbyt lotną, lekturę dodatkową w szkole średniej.
Gdybym miała choć na chwilę przestać być smurfem Marudą i smurfem Ważniakiem w jednym, musiałabym przyznać jedno. „Musisz tam wrócić” jest wzruszającym hołdem autorki złożonym jej matce, której nawet po wojnie nie dane było w Polsce poczuć się jak u siebie.
„Musisz tam wrócić” to zapis świata, którego już nie ma i pozycja obowiązkowa dla tych, którzy zaczynając swoją literacką przygodę, chcą dowiedzieć się więcej o międzywojniu, a przede wszystkim o Zuzannie Ginczance.