A ja żem jej powiedziała…Katarzyna Nosowska

 

A ja żem jej powiedziała…Kaśka, weź redefiniuj swój światopogląd i określi się jakoś jasno, konkretnie, bo jak na razie to Ty się nadal na żadną manifestację nie nadajesz i w ten sposób, to feministką na pewno nie zostaniesz.

Pewnie nie zdecydowałabym się na notkę dotyczącą „A ja żem jej powiedziała…”, gdyby nie opinia Kurzojadów. Ba, na samo przeczytanie książki bym się nie zdecydowała. „Wyrosłyśmy na Nosowskiej, ja i roczniki okoliczne (1982). Jej teksty były podszyte inteligentną neurozą, a między wersami każda widziała siebie(…)” twierdzi Olga Wróbel. No, cóż chociaż wiem, że kilka moich koleżanek bez wątpienia mogłyby się pod tym stwierdzeniem podpisać, to ja jednak w tej neurozie nigdy nie mogłam dostrzec siebie. No bo weźmy choćby takie „Kochaj mnie mimo wszystko/(…)/Jeśli zwątpisz, choć jeden raz,/(…)powrotów nie będzie”. W beztrosce do tej pory nie mogę skumać, dlaczego powrót jest nie możliwy. Chyba zawsze można wrócić? Czy nie…?

Zawsze z zainteresowaniem czytam opnie lepszej strony Kurzojadów. Nie tylko dlatego, że łączy nas miłość do słodkich książek o wydrach, które potrafią sobie okazywać czułość. Ale tym razem coś ewidentnie poszło nie tak.

Nosowska w swoich felietonach rzeczywiście w pewnym stopniu podsumowuje ostatnie pięćdziesiąt lat. I robi to: „na lekko, z ironią, dystansem i poczuciem humoru w stylu: „Wiecie, mam to już za sobą, teraz jest dobrze, więc mogę wam powiedzieć, jak było źle”. Z drugim zdaniem zdecydowanie muszę się nie zgodzić. W książce w żadnym miejscu nie pada ta radosna i naiwna deklaracja. Przeciwnie, Nosowska mówi raczej: „Zawsze byłam zazdrosna jak cholera i do tej pory miewam z tym problem. Lubię się objadać, bo obawiam się siebie innej, szczupłej. I obawiam się opinii innych ludzi w tej kwestii. Chciałabym to kiedyś zwalczyć. Choć współczesny świat tego ode mnie oczekuje, to nie jestem ekspertem „od wszystkiego”. I nie stanę się nim dla potrzeb porannych, promiennych wywiadów w telewizjach śniadaniowych. Jeśli Wy też: nie wiecie, boicie się, macie kompleksy, a wasze życie to nie magazyn lifestylowy – wciąż może być ok.” 😉 Gdybym miała już Nosowskiej przypisywać słowa, których nigdy sama nie opublikowała, to raczej takie.

Ale mam wrażenie, że to w innym miejscu naprawdę zabolało:

Ktoś, kto w innych kobietach widzi tylko konkurentki i serwuje do kompletu obiegową mądrość „gdyby suka nie dała, to by pies nie wziął”, nie wydaje się osobą, która przepracowała problemy (…). Naprawdę mierzi mnie stwierdzenie, że kobiety są przyjaciółkami do momentu, aż pojawia się między nimi facet.”

Też myślę, że jest to jedna z najbardziej obrzydliwych obiegowych mądrości. Budzi mój wstręt prawdopodobnie od czasu, kiedy skończyłam pięć lat. Nie dość, że „suka”, to jeszcze to nieszczęsne „dawanie”. Może być bardziej szowinistycznie? Nie sądzę. Sęk w tym, że w książce nie są to słowa samej Nosowskiej. Nie dystansuje się od nich jasno, ale też nie czyni z nich mottta.

I naprawdę trudno w to uwierzyć, ale nie wszystkie kobiety w Polsce wychowywane są w feministycznym duchu. Też uważam, że byłoby fajnie, ale raczej się co do tego nie łudzę. Z relacjami damsko-męskimi w książce Nosowskiej jest podobnie jak z akceptacją wyglądu. I znów – naprawdę trudno w to uwierzyć, ale istnieje masa kobiet, które boją się utarty partnera i zdrady, a seks bez zobowiązań nie jest spełnieniem ich najskrytszych marzeń. I sorry, jeśli coś ma to w nich uleczyć, to na pewno nie będzie to związek, ale też nie feminizm. Różnimy się. Wszyscy mamy słabości, lęki i wady. Ktoś tak liberalny i wyzwolony jak autorka tekstu może dopuścić chyba taką możliwość.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że ktoś tu zaklina rzeczywistość, kopci jak komin, nie chodzi na żadne manifestacje, bo nie interesuje jej fałszywa wspólnota, wyrzut adrenaliny i „macice, które wstały z kolan”, jest zajęta własną duszą (tak! duszą! Tą samą, która nie pozwala jej akceptować aborcji – ale to stwierdzenie padło w wywiadzie, nie w książce).”

No tak. Mam nadzieję, że wszystkie szkodliwe publikacje nie-feministycznych autorek, które ośmielają się nie akceptować aborcji, jak najszybciej skończą na stosie.  Na tym przecież polega wolność opinii i kobieca solidarność. Miłego dnia i obyśmy potrafili się mądrze różnić, bez świętego oburzenia i potrzeby indoktrynacji.

Bibliotekara

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.