
????„Tą butelką dziedzic rozpijał pańszczyźnianych chłopów” wygłosił kiedyś klasyk. Z muzeami pamięci wielkich pisarzy jest widać trochę jak z kinem – mamy prawdę czasu, a zwykle dostajemy prawdę ekranu. Wydaje mi się, że Marzena Mróz-Bajon trochę o tym zapomniała w „Domach pisarzy”. Z tego i kilku innych powodów książki nie skończyłam i nie wiem, czy do niej wrócę.

Zdecydowanie zgadzam się z tym, że miejsca, w których żyli i tworzyli artyści potrafią mieć niepowtarzalny klimat. Podróżowanie na kilka kontynentów po to, żeby zobaczyć te miejsca, zdecydowanie jest bardzo imponujące. Ale nie należę do osób, które tracą przytomność na widok szczoteczki do zębów Gombrowicza czy skarpet Prusa. To urocze, że ludzie chcą być bliżej swoich ukochanych twórców, ale robienie tego poprzez oglądanie chusteczki, którą -podobno- raz wytarł nos Sienkiewicz, jest trochę śmieszne. Ale wciąż urocze.
I tu dochodzimy do czynnika, który najbardziej mnie zraził w „Domach pisarzy”, a jest nim…EGZALTACJA. Wiem, można odczuć atmosferę grozy na sam dźwięk tego słowa. Odpadłam przy fragmencie, w którym Marzena Mróz-Bajon kładzie się na trawniku za domem Faulknera i przywiera do trawy, żeby poczuć klimat skwarnego południa. Nie chcę być złośliwa ani dociekać losów oryginalnego trawnika, ale z wielu względów to może nie być ta sama trawa, a kiedyś pewnie była tam redlina z ziemniakami?Hmm..No i teraz albo zazdraszczam tego miętoszenia trawy, albo jest to trochę napuszone i sztuczne. Istnieje możliwość, że obie odpowiedzi są prawidłowe.?

I nie zrozummy się źle: „Domy pisarzy” na pewno już znalazły i będą znajdować swoich czytelników. Nawet, jeśli nie trawicie przesadnego rozemocjonowania, książka „Domy pisarzy” może okazać się źródłem ciekawych inspiracji następnych lektur. Czytaliście? Macie w planach? Wspaniałego wtorku!?
BIOGRAFIE, które polecam.