Ten wpis należy chyba dla przyzwoitości rozpocząć od wyznania. Ja, niżej podpisana Bibliotekara kocham prozę niefikcjonalną. Od zdobycia kolejnego egzemplarza do kolekcji nie są w stanie odstraszyć mnie najsroższe przypisy, czy najbardziej pożółkłe wydanie. Wyznanie łączę z ostrzeżeniem. Ta notka to pierwszy, ale z pewnością nie ostatni owoc mojej miłości. A ten zbiór scementował tylko mój nieformalny związek z listami, dziennikami i pamiętnikami.
Czas na drugą część oświadczenia. Na listy Wisławy Szymborskiej i Kornela Filipowicza czekałam od chwili, kiedy po raz pierwszy obejrzałam film Katarzyny Kolendy-Zalewskiej „Chwilami życie bywa znośne”.* Choć nie wiedziałam jeszcze wtedy, czy i w jakiej ilości ta korespondencja istnieje ;). Możliwość jej przeczytania to ziszczenie moich najskrytszych, bibliotekarskich marzeń. I choć do lektury podchodziłam nie bez obaw i wątpliwości, muszę przyznać, że były one zbędne.
„Mnie się wydaje, że to była po prostu tak zwana wielka miłość.”
Tak o swoim mistrzu i Wisławie Szymborskiej we wspomnianym filmie powiedział Jerzy Pilch. I rzeczywiście, korespondencja jest świadectwem dojrzałej miłości. Wydaje się, że połączyło ich uczucie niczym z „Koncertu życzeń” – pełne czułości, troski i wzajemnego zrozumienia. Należy ich jednak zdecydowanie przyporządkować do detalicznych, a nie hurtowych egzemplarzy rodzaju ludzkiego ;).
Tyle o bohaterach „Listów”. A sama książka?
„Wisława Szymborska bardzo nie lubiła, żeby dłubać w jej życiorysie.”
W tej kwestii Joanna Szczęsna ma niewątpliwie rację, a jej słowa są źródłem mojego czytelniczego niepokoju. Zawsze – czyli od jakichś pięciu lat -uważam, że publikowanie wszelkiego rodzaju prozy niefikcjonalnej jest potrzebne i cenne dla literaturoznawców, a czasami nawet, dla niektórych czytelników. Zatem publikować należy. Oczywiście z zachowaniem dobrego smaku i zważając na wymieniane nazwiska. Z tych delikatnych względów czekamy na przykład na trzeci tom „Dzienników” Agnieszki Osieckiej. Muszę jednak przyznać, że poza szczytnymi, literackimi ideami, przyczyną mojego entuzjazmu jest także wścibski nos.
Kiedy na początku tego roku ukazała się książka „Nic zwyczajnego”, opowieść Michała Rusinka o współpracy z Wisławą Szymborską, mój nos zarumienił się nieco po raz pierwszy;). Czy aby nie za wcześnie…czy aby nie za wiele, nie zawsze potrzebnych szczegółów… Ostatecznie jednak, moim zdaniem obie książki ukazały się w odpowiednim czasie. Szczególnie wydanie listów, pisanych przez damę i dżentelmena, nie krzywdzi ani postronnych, ani samych autorów. Choć „Listy” to niezwykle osobisty dokument, nie ma w sobie nic z ekshibicjonizmu. Szymborska i Filipowicz korespondując, pozostawali dla siebie równie dyskretni i taktowni, co w codziennym życiu. Czytelnik z pewnością nie będzie czuł, że wkracza w intymność ludzi, którzy odeszli zaledwie kilkanaście lat temu. Jest natomiast spora szansa, że wzruszy się, a kto wie – może nawet zachwyci ;).
Istnieje bowiem jeszcze jedna formalna kwestia, z którą należy się rozprawić:). Kilkakrotnie w listach pada pełne szczerego zakłopotania pytanie: „Czy to po polsku?”. Żeby rozwiać wątpliwości potencjalnych czytelników, należy podkreślić, że listy napisane są zdecydowanie po polsku. Bardziej po polsku się chyba już nie da, co zresztą podkreśla sam Filipowicz. Przyznać trzeba, że szczególnie Szymborska z lekkością i po mistrzowsku bawi się formą listu. Niektóre z nich to małe arcydzieła. Choćby list skierowany w całości do małego kotka, zawierający cenne pouczenia i życzenia powodzenia w dorosłym, kocim życiu. Jeszcze inną kategorię stanowi stylizowana korespondencja pomiędzy hrabiną Lanckorońską (alter ego Szymborskiej) i hrabią Pobóg-Tulczyńskim (w tej roli nie kto inny jak sam Filipowicz). Czytelnik zetknie się także z tajemniczą i podstępną, acz fikcyjną postacią Gieni. Szymborska w wielu listach wyraża obawę, czy też Gienia, prezentując się pod nieobecność poetki, w elastycznych lamparcich spodniach, nie zabiega czasem o względny Kornela.
„Kornelu! Xiążę!”
to tylko jedna z apostrof, jakimi Szymborska zwraca się do Filipowicza. A wszystko to spisane na wspaniale kiczowatych pocztówkach z początku wieku, czy zabawnych wyklejankach. Bardziej zachęcać do lektury już chyba nie trzeba ;).
Kto żyw, niech biegnie do najbliższej księgarni po „Listy”. W innym wypadku, istnieje obawa, że przegapi kawałek wspaniałej literatury.
* W tym miejscu muszę dodać drobnym druczkiem, że film nie jest trudny do wygooglowania. „Chwilami życie bywa znośne” to chyba najciekawsze źródło informacji o poetce.
Inne „Wisławowe” i „około Wisławowe” lektury, które są bliskie sercu Bibliotekary.