
tłumaczenie: Katarzyna Marczewska
Wiruję z Panną Redundantną w rytm szalonych dźwięków Bojanglesa. Zawirowała cała Francja. Wirujcie i Wy.
Powieść „Miłość i inne nieszczęścia”, którą pokochały tłumy Francuzów, to ewenement na współczesnym rynku księgarskim. Choć jej okładka nie bije po oczach z wiaty wszystkich przystanków autobusowych, zdecydowanie warto zadać sobie trochę trudu i wyszperać ją pomiędzy innymi – głośniejszymi i bardziej komercyjnymi – nowościami.
Książka jest króciutka, ale ilość elegancji, wdzięku i humoru, jaką obdarował ją Bourdeaut jest odwrotnie proporcjonalna do jej długości.
Historia jest prosta: mama, tata i syn wiodą szczęśliwe życie w otoczeniu znajomych w jednej z dzielnic Paryża. Opowieść zaskakuje prostotą, ale ujmuje niepowtarzalnością jej bohaterów. Dzięki ich niezwykłości, spotkania towarzyskie w ich domu odbywają się w rytm szalonych dźwięków Bojanglesa. A rolę zwierzątka domowego pełni Panna Redundantna – wielkie, egzotyczne ptaszysko. Nic tutaj nie jest standardowe, konwencjonalne i na swoim miejscu. Ale za to jest bardzo barwnie i dość zabawnie, aż do momentu, kiedy bohaterowie stają w obliczu poważnej próby.
Powieść do tego nie straszy sposobem wydania. Pośród innych wydawniczych potworków, ciekawy projekt okładki, pasujący do niej grzbiet i wewnętrzna wyklejka, cieszą oczy Bibliotekary.
Na koniec jeszcze trochę zarozumiałego smrodku. Poza wszystkimi superlatywami, „Miłość i inne nieszczęścia” wydała się Bibliotekarza magiczna i wyjątkowa także z innego powodu. Jest opowieścią o świecie dorosłych widzianym oczami dziecka. A to wzrusza niemal zawsze moje bibliotekarskie serduszko. W dodatku wierzę, że ma szansę przemówić niemal do każdego. Wszyscy mieliśmy przecież jakąś skrytkę w szafie, jakiś domek na drzewie, las lub sad, ulubioną ciocię czy babcię. Bourdeaut doskonale o tym wie, a przy tym reprezentuje wrażliwość i styl na miarę Schulza czy Kértesza.