Tak się śmiesznie składa, że dzieci nie są prototypami dorosłych. Są całkiem kompletnymi ludźmi z nie byle jakim zmysłem obserwacji i zdolnością odczuwania. Nie wszyscy mają tę tajemną wiedzę, ale David Walliams, na całe szczęście dla nas, należy do tego grona. Do tej pory czytałam tylko Babcię Rabusia, a na liście książek, które napisał znaleźć można ponad dziesięć tytułów; w tym tak enigmatyczne jak: Pan Smrodek, Trefny Tatuś czy Demoniczna dentystka. Nie należymy do czepialskich, ale gdybyśmy w przedświątecznej gorączce chcieli być nieco bardziej krytyczni, to można tym powieściom zarzucić to i owo.
Choćby ten zatrważający fakt, że posługują się niezbyt wyszukanym humorem. Nasz tytułowy miliarder jest synem potentata, który swoją fortunę zgromadził, sprzedając „zadkobłysk”. Na pewno będziecie chcieli sami odkryć co to takiego, więc nie będę psuła niespodzianki. Ale jakby „zadkobłysku” było mało, chłopiec nazywa się Józek Burak. Tak żeby nikt nie miał wątpliwości, że jest nuworyszem ;).
Dużo tutaj kolokwializmów i przejaskrawień, ale ma to swoją zaletę. Jaką???;) Ano taką, że świat nie dzieli się na różową, uładzoną rzeczywistość dla dzieci i pełną kontrastów rzeczywistość dorosłych. Starając się odsunąć w czasie refleksję nad tym, raczej nie da się wychować przygotowanego do życia człowieka.
Na koniec jeszcze najważniejsza sprawa – kwestia piniendzy. To nie jest książka o nich. Walliams pokazuje, że biorą się z wytrwałej pracy połączonej z pomysłowością, ale Mały miliarder to nie jest laboratorium przedsiębiorczości. Raczej stara opowieść o tym, jak bardo niezbędne są nam do życia rzeczy niematerialne i że to one stanowią o tym, kim jesteśmy. Mamy więc bohaterów: bogatych/biednych i mądrych/głupich we wszystkich układach tych cech. Hajsik nie terminuje tutaj niczego, a świat Walliamsa jest niemal wolny od stereotypów i to jest fajne.
Nie jest to opowieść najbardziej wyrafinowana, ale to nie znaczy, że brakuje jej błyskotliwości. Rację miał ten, kto napisał, że jeśli chcesz – na przykład w święta 😉 – stracić dziecko na kilka godzin z pola widzenia, śmiało możesz podarować mu książkę Walliamsa*. Mały miliarder jest w specyficzny sposób zabawany. Momentami wzruszający, ale pozbawiony taniej tkliwości. Przede wszytstkim opowiedziany na tyle dynamicznie i pomysłowo, że daje szansę małemu prototypowi człowieka na przeniknięcie do fikcyjnego świata i pokochanie książek.**
*Nie pamiętam, kto to był, ale gdzieś na pewno to przeczytałam.
** Wiem, że piszę to tutaj ósmy raz, ale w przypadku książek dla dzieci wydaje się to super ważne.