Przybywajcie Bibliotekary wszystkich województw i powiatów! Dzisiaj nasza uczta, a pożywimy się wspaniałą korespondencją dwojga poetów. Zbiorem listów, który smakuje prawie tak dobrze, jak pierożki z Wigilii odsmażane w Boże Narodzenie. Można zacząć ostrzyć pazurki i przecierać okulary już teraz, bo jest do tego co najmniej kilka powodów.
Inne pozytywne uczucia też wchodzą w grę jest zapisem przyjaźni dwojga, a właściwie czworga wielkodusznych ludzi. Przyjaciół, którzy skłonni byli wybaczać, przez lata pozostawali dla siebie równie wyrozumiali i serdeczni. Przydarzały im się poważne choroby, emigracja, a niekiedy nawet Nobel. Mimo to okazali się bratnimi duszami i przetrwali wszelkie próby. Wśród wymienionych listów znaleźć możemy taki przypis:
Stanisław Barańczak miał w wydaniu tomiku Kornela Filipowicza znaczący udział – wiedząc, że debiutujące wydawnictwo a5 ma rozliczne kłopoty finansowe, zrezygnował z honorarium za <<Zwierzęcą zajadałość>>, która się sprzedała jak na tamte czasy w dość dużym nakładzie, z prośbą o przeznaczenie tych pieniędzy na wydanie książki <<Powiedz to słowo>>. Zobowiązał nas jednocześnie do niewspominania o tym Wisławie Szymborskiej.
Rolą blogera jest zapoznawanie odbiorcy z produktem, najlepiej w testach na żywo. Moja chorobliwa nieśmiałość wyklucza tę drugą formę, więc chociaż pokrótce powiem, co tym razem zawarto między okładkami.
Znajdziecie między nimi dużo serdeczności i ciepłego poczucia humoru. Łącznie z bardzo bezpośrednimi wyrazami wzajemnej sympatii. Chyba w żadnym z materiałów filmowych z udziałem Szymborskiej, nie udało mi się nigdy wychwycić wyznania. Tymczasem wyrazy miłości przesyłane przyjaciołom ujmują swoim enztuzjazmem i bezpośredniością. Nie szukajcie za to patosu czy ropraw naukowych o sztuce poetyckiej. Na tej płaszczyźnie Szymborska i Barańczak wydawali się rozumieć niemal bez słów. Podobne rzeczy ich śmieszyły; podobne zachwycały.
Korespondencja została bardzo starannie wydana. Równie wiele uwagi co estetyce i oprawie graficznej zbioru poświęcono warstwie edytorskiej. Chyba nikt nie mógł jej przygotować lepiej niż Ryszard Krynicki. Niczego w przypisach nie pominięto. Nie mamy poczucia niedosytu lub też przeciwnie – zagubienia w gąszczu biograficznych szczegółów. Przy czym, jak zaznacza sam Krynicki, starano się uszanować dotychczasową wiedzę odbiorców i nie powtarzano informacji zapewne już dawno odnotowanych przez zainteresowanych tematem.
Ten zbiór dowodzi jeszcze jednej, niezbyt pocieszającej rzeczy. O ile oswoiliśmy sobie jako tako Szymborską, to zupełnie nie dorośliśmy do tego, żeby docenić geniusz Barańczaka. Niby coś tam o nim wiadomo, ale w obliczu wspaniałości jego dorobku, to nadal malutko. Tegoroczni maturzyści gorliwie starają się czytać „Barańczyka”. Roztapiają tym moje serce, bo zdając maturę, wiedziałam na pewno, że: a) Barańczak istnieje(wtedy) , b) jest poetą i tłumaczem, i c) trzeba go znać.
Zostawię tu jeszcze jeden cytat, który dowodzi niezmienności pewnych spraw. Pochodzi z pamiętnego 1996 roku, kiedy to w życiu Wisławy Szymborskiej wydarzyła się tragedia sztokholmska.
P.S. Niełatwo mieszkać w Polsce po nagrodzie Nobla, oj niełatwo. Dla niektórych mam być od tej pory Królową Korony Polskiej, z nożyzkami do przecinania różnych wstęg oraz młotkiem do wbijania gwoździ sztandarowych w rękach. Dla drugich jestem w dalszym ciągu zagorzałą bolszewiczką, , która była szczera tylko w pierwszych dwóch tomikach, a przez następne 40 lat uprawiała chytry kamuflaż żeby przypodobać się tym naiwnym Szwedom. Są również i tacy, którzy panią Wiesławę Szymberską czytali od zawsze, więc chyba zasłużyli na to, żeby się z nimi teraz tą pokojową nagrodą Nobla podzieliła. Zwłaszcza biednym parafiom coś się należy. Są też ludzie normalni, ale coraz mniej ich widać w stertach listów…Jakiś socjolog powinien tym się zająć…