Ten blog ma logo ze słodkim kubeczkiem, a na kubeczku jest czerwone serduszko. Każdy, kto odwiedza Bibliotekarę czuje, że większość z tego, co pisze jest jak ten kubeczek z serduszkiem – nie do końca poważna.
Czasami pojawiają się jednak książki i historie, którym zupełnie nie do twarzy w pastelowych kolorkach. Ale trzeba o nich opowiedzieć.
Temat nie należy do łatwych. Monika Richardson raczej nie opowie Wam o tej książce między poradami makijażowymi a innowacyjnym przepisem na krem z brokułów. A szkoda, bo na pewno zrobiłaby to z niezmąconym spokojem i uśmiechem. Daleko mi do pogody ducha Moniki Richardson, ale tym razem spróbujemy na początek jasno i klarownie, a potem będziemy się zagłębiać w meandry.
Tego lata udało mi się trafiać na ważne, doskonale napisane książki. „Fałszerze pieprzu” to na mojej prywatnej liście – obok „My z Jedwabnego” – jedna z najważniejszych książek ostatnich lat. Współzałożycielka Wydawnictwa Czarne, Monika Sznajderman spisała swoją historię rodzinną.
Z barku innych określeń, możemy nazwać pierwszą połowę XX wieku …ciekawą. Do tego stopnia, że w każdej rodzinie znajdzie się ktoś, kto w wyniku dwóch wojen zaginął, został wywieziony czy musiał się ukrywać. A to i tak jedne ze szczęśliwych scenariuszy. Podobnie burzliwa jest historia rodzinna Moniki Sznajderman. Tym, co czyni ją szczególnie interesującą i wyróżnia na tle innych sag, jest połączenie dwóch skrajnie różnych tradycji. Po mieczu rodzina Sznajderman to, częściowo zasymilowani, warszawscy Żydzi, zaś po kądzieli polscy ziemianie. Choć żyli w tym samym czasie, a czasami nawet w tych samych miastach, ich biografie skrajnie się od siebie różnią.

Na stronie Polskiego Radia można posłuchać fragmentów „Fałszerzy pieprzu”. O, tutaj.
Książka rozpoczyna się od wspomnień o rodzinie ojca, Marka Sznajdermana. Z oczywistych względów, jako opis Zagłady, jest to część trudna. Ale jest to także część szczególnie ciekawa literacko. Sznajderman dokonała niemal niemożliwego. Wyłącznie na podstawie nielicznych, zachowanych fotografii i rozmów z ojcem utrwaliła olbrzymi fragment rodzinnej historii. Udało jej się wypełnić pustkę. Z pietyzmem i niezwykłą wrażliwością na szczegół odtwarza i zatrzymuje to, co nieuchwytne. Odbudowuje zniszczony świat na fundamencie z detali. Choćby takich, jak ślad opalenizny zostawiony przez pasek od sandałek na stopach ojca. Zdjęcie zostało zrobione ostatniego lata przed wojną. Sznajderman dokonuje własnego „opisania świata”. Przedwojennego świata, który został starty z powierzchni ziemi i bliskich, których nigdy nie dane jej było poznać. Jak wyglądali? Jacy byli? Czy i czego się bali?
Rodzina psiarki została”obwiniona o istnienie”, podobnie jak miliony innych Żydów. Większość z nich zostanie na zawsze anonimowa. Sznajderman podejmuje wysiłek ocalenia ich historii choćby w małej części, zdając sobie sprawę, że„jest ostatnim człowiekiem, który się nimi interesuje i potrafi o nich cokolwiek powiedzieć”.
Losy narodu bardzo rzadko mogą podlegać jednoznacznym ocenom. Podobnie pamięć – nie powinna być ujednolicana. Dlatego poza niewątpliwą literacką wartością, w „Fałszerzach pieprzu” cenny jest brak podziałów i ocen. Nie brak w niej za to ważnych pytań. Sznajderman jest ogniwem łączącym dwa skrajnie różne światy, różne tożsamości i kultury. Ludzi, którzy „żyli razem 800 lat, ale się nie zżyli”.
„Fałszerze pieprzu” nominowani są do tegorocznej nagrody Nike. Książka znalazła się w finale, ale tradycyjnie, na wyniki w niepewności należy czekać do pierwszej niedzieli października.