„W 1914 roku Ernest Shackleton wyruszył na wyprawę transantarktyczną. Jej celem było przejście pieszo Antarktydy od Morza Weddella do Morza Rossa. Statek, którym podróżowali członkowie ekspedycji, został jednak zmiażdżony przez kry lodowe 160 kilometrów od lądu. Zaczęła się walka o przetrwanie, a dzięki determinacji Shackletona wszyscy członkowie wyprawy przeżyli.
Henry Worsley, potomek Franka Worsleya, dowódcy statku Shackletona, od dzieciństwa marzył o Antarktydzie. Wreszcie w 2008 roku udało mu się przejść trasą jednej z nieukończonych wypraw Shackletona i dotrzeć na biegun. Siedem lat później 55-letni Henry pożegnał się z rodziną i rozpoczął swoją najbardziej niebezpieczną misję: samotną pieszą wędrówkę przez Antarktydę.” Tyle od wydawcy i drogą wprowadzenia nas w opowieść o Henrym Worsley’u.
Przekozak Henry Worsley.
Jak nie sięgnąć po książkę, na okładce której jest gość z ułamaną jedynką, jednoczenie palący cygaro? W dodatku ewidentnie zadowolony z otaczającej go bieli bieguna. Sprawia wrażenie przekozaka i taki właśnie był Henry Worsley, ale z zupełnie innych powodów niż podejrzewałam. Jego największym autorytetem był Ernest Shackleton i to jego śladami Worsley podążał. Zarówno w dosłownym tego słowa znaczeniu, jak i naśladując jego sposób przywództwa i niezłomność. Z tego, co zdołałam wyczytać, Worsley zdobył biegun południowy trzy razy; za każdym stawiając sobie inne wyzwanie.
Polarne znoje.
O tym, z jakimi przeciwnościami muszą mierzyć się polarnicy dowiedziałam się już trochę z książki o Marku Kamińskim. Worsley uważał, że od wytrzymałości fizycznej – którą niewątpliwie posiadał – dużo ważniejsza jest siła woli. „Biała ciemność” w wielu fragmentach jest zapisem jego walki z własną słabością.
Książka Davida Granna jest budującym świadectwem tego, że pragnąc czegoś ze wszystkich sił, to móc to osiągnąć. Nie w płytkim, kołczowym duchu, ale zakładając, że po drodze naprawdę będzie trzeba wytężyć wszystkie swoje siły i nie oddać się co najmniej kilkadziesiąt razy. Siła ducha Worsley’a była równie niesamowita co u jego mistrza, Shackletona. Jeszcze bardziej chyba jednak przypadł mi do gustu naturalny sposób, w jaki przewodzili grupie. Wyprawy potrafili zamienić w formowanie się prawdziwych przyjaźni. Byli kapitanami, którzy potrafili zrezygnować ze swojego ego, stawiając siebie na równi z najsłabszymi kolegami i ich wspierając.
Biała ciemność Cię pochłonie.
Nie sądziłam, że „Biała ciemność” mnie tak, nomen omen, pochłonie. Reportaż opatrzony jest pięćdziesięcioma zdjęciami z wypraw Worsley’a, więc to w gruncie rzeczy opowieść na jedno popołudnie. Nie spodziewałam się jednak, że opowieść o Henrym Worsley’u okaże się aż tak angażująca. Historia wypraw polarnych pełna jest wielkich indywidualności, więc na pewno będę do niej wracać. Na jej kartach Henry Worsley zapisał się jako ktoś szlachetny i o wyjątkowo wszechstronnej osobowości. Jeśli lubicie biografie – szczególnie podróżników – czy zapiski z wypraw, koniecznie sięgnijcie po „Białą ciemność”.